poniedziałek, 3 sierpnia 2015

O PROFESORACH



WIERSZ PIERWSZY
PROFESOROWIE MOJEGO ŻYCIA PROFESOR RUDOLF NAŁĘCKI
PAMIĘĆ O NIM

Spotkanie na bezdrożach losu w Eldorado.
Trwały ślad w mojej pamięci.
Nauczał łaciny i logiki. Przedmiotów trochę na uboczu
w tamtych czasach.
Wrzucał w młodzieńcze łby wiedzę
O starożytnym świecie. Tamtym języku. Poezji.
Wszczepił niepokój. Tęsknotę za tamtym światem,
pozostawionym na Forum Romanum.
Byłem tam. Profesor odszedł.
Wciąż tęsknię za tamtym światem.
Za swoim Profesorem.
Sprawdzał na lekcjach łaciny i logiki
ile urobku z Jego trudów.
Po gospodarsku, jak cepem, wymłócał
z naszej pamięci, jak ze snopów pszenicy,
spodziewany plon.
Radował się gdy Jego trud był nie płonny,
A w kłosach obfite ziarna.
Codziennie rano, szerokim krokiem,
podążał z dalekiego domu, nad rzeką Białą
do gimnazjum. Plecak przerzucony
przez ramię. Obok Krysia, jego córka,
jego księżniczka z bajki o Eldorado.
Kochał swoją Dziewczynkę i pewnie i nas, swoich uczni.
Rozszalałe stado dziewcząt i chłopców.
Zatraconych w słońcu Eldorado.
Wyrwanych ze szponów złego losu.
Surowy. Wymagający, a przecież jego serce krwawiło.
Nie wiedzieliśmy o tym.
Dziewczynka bez mamy.
Mama zamordowana przez niemieckich
faszystów w Oświęcimiu.
Pamięta. Była pilna. Zdolna.
Na grafitowych tabliczkach wypisywała litery.
Uczyła się sama. Miała sześć lat.
Faszyści wtargnęli do Jej domu.
Rewizja. Mamę zabrali. Na zawsze.
Nie wróciła.
Dziewczynka pamięta.

*
ŻYCIORYS
Pana Profesora Rudolfa Nałęckiego.

Urodził się
3 stycznia roku 1988 w Wiedniu.
Był synem leśniczego. Dzieciństwo spędził
w miejscowości Turka k/Sambora.
Gimnazjum ukończył w Samborze,
a studia na Uniwersytecie Lwowskim,
z filologii klasycznej i filozofii.
W latach 1911 – 1926 był profesorem
w gimnazjum lwowskim.
W latach 1918 – 1920 jako artylerzysta
w pociągu pancernym imienia Lisa – Kuli,
brał udział w obronie Lwowa.
Bohatersko walczył. Ranny.
Odznaczony Krzyżem Walecznych.
W latach 1926 – 1936 pracował w gimnazjum
męskim w Tarnowskich Górach.
Ożenił się w 1930 roku z Panią Marią
Szybowską,
Również profesorką gimnazjalną.
Aresztowana w roku 1942 przez gestapo.
Tragicznie zginęła w faszystowskim
obozie śmierci Auschwitz.
Po wybuchu II wojny światowej
mieszkał w Nowym Sączu.
Pracował w szkole handlowej,
a następnie w nadleśnictwie Stary Sącz
jako sekretarz.
W latach 1945 – 1953
był profesorem gimnazjalnym
w miasteczku nad rzeką Białą.
Odszedł w 1973 roku.

Profesor tworzył historię.
Bronił Lwowa. Krzyż Walecznych. Odznaka „Orlęta”.
Ofiara krwi.
Przysięga Pana Profesora Rudolfa Nałęckiego.
rok 1926.
„Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że
na powierzonym mi stanowisku Urzędowem,
przyczyniać się będę w mym zakresie działania,
ze wszystkich sił, do ugruntowania wolności,
niepodległości i potęgi. Rzeczypospolitej Polskiej,
której zawsze wiernie służyć będę,
a wszystkich Obywateli Kraju w równem mając.
Zachowaniu przepisów prawa strzec będę pilnie.
Obowiązki mego urzędu spełniać gorliwie i sumiennie.
Polecenia mych przełożonych wykonywać dokładnie.
A tajemnicy urzędowej dochowam.
Tak mi Panie Boże dopomóż !

Przysięgę służbową złożyłem,
co stwierdzam własnoręcznym podpisem.
podpis: Rudolf Nałęcki.
Przysięgę odebrałem: Podpis Dyrektora.
Podpisy dwóch świadków.
W Tarnowskich Górach dnia 18 września 1926 r.

PRZYSIĘGI DOCHOWAŁ.
ŚWIADKAMI JEGO UCZNIOWIE.
PAMIĘĆ.

AUTOR A.T.





WIERSZ DRUGI
PROFESOROWIE MOJEGO ŻYCIA 


Pierwsi maturzyści roku szkolnego 1945/46
naukę języka polskiego pobierali u Pani Profesor
Heleny Małeckiej. Pamięć o Niej odeszła wraz z Nimi.
Na cmentarzu w Miasteczku nad rzeką Białą
Jej miejsce spoczynku,
Niezasłużenie zapomniane.

Języka polskiego też uczyła mnie Pani Profesor
Małecka. Wiecznie zatabaczona. Paliła skręty.
Z kieszeni marynarki wydobywała machorkę.
Do zgiętej wpół bibułki wsypywała szczyptę.
Zwijała. Z lubością oblizywała skręt.
Dla szczelności. Zapalała.
Z rozkoszą zaciągała się. Słup dymu unosił się nad Nią.
Szczypało w oczy.
Machorkę preparowała sama.
Była z tego dumna. w zimowe i deszczowe dnie
paliła na korytarzu. Tak było w szkole podstawowej.
w gimnazjum i liceum.
W ciepłe dnie i latem paliła na dworze.
Trzymałem się z daleka, kiedy paliła na korytarzu.
Z powodu gorejącej machorki. Zatykało dech.
Podobna była do parowozu.
Z powodu kłębów dymu i kapelusza na głowie.
Średniego wzrostu. Owalna twarz. Współczujące oczy.
Zatroskane.
Kopcąc skręta obracała głowę na prawo i na lewo
Wyszukując ofiarę do dyskusji. Zwykle padało na mnie.
Byłem w pobliżu, Czekałem na te dyskusje.
W siódmej klasie kupiłem historię filozofii.
Pewnie pod ich wpływem. Parowóz ruszał w moją stronę.
Udawałem, że stoję jak słup soli, czekając na tortury.
Nie dawała się zwieść.
Zawsze to samo: Chcesz cukierka...?
Z kieszeni, a w niej też trzymała machorkę,
Wydobywała kolorowy szklak. Otrzepywała
z okruchów tabaki. Pocierała o poły marynarki.
Wręczała trzymając szklak w palcach.
Kanony higieny naruszała u podstaw.
Wkładałem do ust przesiąknięty smakiem tabaki cukierek,
A z kłębów dymu ledwie prześwitywała Jej twarz.
Wyglądała jak duch.
Gorejąca machorka szczypała w oczy.
Dzwonek. Parowóz odjeżdżał. Chwytałem łapczywie
resztki świeżego powietrza.
Wracałem do życia.
W ciepłe dnie Pani Profesor paliła na dworze.
Nie była podobna do parowozu.
Chcesz cukierka…? Rytuał się powtarzał...
Ciągnęła dalej przerwany temat.
Bardziej słuchała niż mówiła. Wciągała do dyskusji.
Pytała o zdanie. Wiedziała więcej, dużo więcej niż to co
było w programie nauczania. Szanowała odrębne zdanie.
Przestrzegała.
N i e c h l a p j ę z o r e m...
Mówiła wiersze. Rozumiała ich rytm i zamysł.
Mówiła naturalnie, na pozór obojętnie.
Mówiła i głos zanikał...
Litewskie pola zakwitały gryką, jak śnieg biała.
Rejent i Asesor wiedli swoje spory.
Jankiel grał swój nieśmiertelny koncert.
Od stepów Akermana ciągnęło goryczą bylin...
Tęskniłem za stepami Akermana...
To już było w gimnazjum. Za placem sportowym mały park.
Pani Profesor jak zwykle kopciła. Zapach dymu inny.
Pewnie do machorki dodała znanych tylko Jej
wonnych korzeni.
Zaczęła mówić :
„Dwunastu braci wierząc w sny
zbadało mur od marzeń strony,
a poza murem płakał głos,
dziewczęcy głos zaprzepaszczony.
I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o dziewczynie.
Zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie…”
To nie był wiersz Mickiewicza. To nie były sonety krymskie.
Takich słów jeszcze nie słyszałem. Przejmujących.
Był to wiersz Leśmiana o Dziewczynie.
Mówiła dla mnie. Swego ucznia.
Pewnie doszła do wniosku, że nadszedł czas wtajemniczenia.
W programie nauczania takich wierszy nie było.

AUTOR A.T.


  AUTOR A.T.


* Zdjęcia pochodzą z moich rodzinnych zbiorów
i są tylko ilustracją do wierszy.
Na tym zdjęciu moja klasa w podstawówce.
Mam tu 13 lat i śmieszną grzywkę .... a chłopak w okularach, ten pod kwietnikiem, topóźniejszy autor mojego najpiękniejszego zdjęcia w kapeluszu.


5 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy dzisiaj sa jeszcze tacy profesorowie, jakich pamietamy z tamtych czasow do dzis. Pani Profesor Socha, Waszczukowa, Pan Profesor Smyrski, Pani Kaleta, Mazurkiewicz i inni. Nie wiem, co dzis z Nimi, wiem tylko, ze sa niezapomniani :)
    Szanowny Panie A.T., Pana slowa to prawdziwe dzielko upamietniajace tamtych wspanialych pedagogow i wychowawcow, przed ktorymi czapki z glow. Lza w oku ...
    Z calego serca dziekuje za te refleksje i wspomnienie mlodzienczych lat szkolnych. Pieknie Pana pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak Pani Alenko !

    Nasi Profesorowie.
    Otaczyli nas rodzicielską opieką.
    Wykuwali nasze charaktery.
    Sposobili do wyprawy w życiowe gwiazdozbiory.
    Prometeusze tamtych czasów.
    Rzewna Pamięć o Nich.

    A. T

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu piękne wspomnienie,piękne wiersze sercem pisane.A grzywka fajna,sama taką nosiłam.Pozdrawiam
    Ewa B.

    OdpowiedzUsuń
  4. PANI PROFESOR MARJI BILWIN
    RAPSOD WDZIĘCZNOŚCI.

    Jej lekcje były na pograniczu misterium,
    albo posiedzenia rady wtajemniczonych ,
    sposobiących się do wyprawy w odległe galaktyki.
    Do klasy wchodziła w zupełnej ciszy.
    Siadała na podwyższeniu. Milczała przez chwilę.
    Patrzyła przed siebie.
    Pewnie zbierała myśli, ażeby jak najprościej przekazać
    zasady nawigacji w życiowych gwiazdozbiorach.
    Oczy przenikliwe. Smutne.
    Wpatrywała się w każdego z nas.
    Pewnie szukała odpowiedzi na pytanie:
    Czy dotrzemy do celu ? Czy wrócimy szczęśliwie ?
    Każdemu z nas życzyła szczęśliwego powrotu.
    Wiedzieliśmy o tym.
    Minęło wiele lat. Bardzo wiele.
    Kwiaty zasłoniły daty ziemskiego czasokresu.
    Pani profesor ! Wróciliśmy !
    Wróciliśmy szczęśliwie.

    ŻYCIORYS PANI PROFESOR MARJI BILWIN.

    Urodziłam się 4 kwietnia 1909 roku w Mielnicy Podolskiej
    n/Dniestrem. Ojciec mój był lekarzem powiatowym.
    Zmarł w 1915 roku podczas zwalczania epidemii tyfusu.
    Matka moja pozostawiona bez żadnego zaopatrzenia,
    pracowała jako urzędniczka utrzymując troje dzieci.
    Dzięki pomocy ze strony rodziny przenieśliśmy się
    do Lwowa. Tam zdałam maturę w 1928 roku,
    w gimnazjum państwowym im. Królowej Jadwigi.
    W tym samym roku rozpoczęłam studia na wydziale
    humanistycznym uniwersytetu Jana Kazimierza.
    Dyplom magistra filozofii otrzymałam w 1934 roku.
    Po dwuletniej pracy w charakterze nauczycielki
    j. polskiego w gimnazjum żeńskim S.S. Niepokalanek
    w Nowym Sączu. Tam zdałam z wynikiem pomyślnym
    państwowy egzamin dla nauczycieli szkół średnich.
    Do dnia 1. 07. 1938 roku pracowałam nadal
    w Nowym Sączu. od 1. 09. 1938 - 1. 09. 1939 pracowałam
    jako nauczycielka j. polskiego w gimnazjum w Kołomyji.
    Okres wojny przeżyłam we Lwowie zatrudniona jako
    siostra medyczna na klinice uniwersyteckiej.
    Podczas okupacji niemieckiej zwolniono mnie
    ze szpitala. Musiałam pracować jako robotnica fizyczna.
    Po odejściu Niemców wróciłam na klinikę,
    gdzie byłam zatrudniona do czerwca 1946 roku.
    Z końcem lipca wyjechałam ze Lwowa
    na Ziemie Odzyskane.
    Od 15. 12. 1946
    pracuje jako nauczycielka j. polskiego
    w szkole ogólnokształcącej stopnia
    licealnego w miasteczku nad rzeką Białą.
    Pani Profesor nie napisała.
    W czasie okupacji hitlerowskiej walczyła w
    Szeregach Armii Krajowej.
    Zesłańcom Sybiru organizowała pomoc materialną.
    Nagrodzona Krzyżem Kawalerskim.

    O PANI PROFESOR MARJI BILWIN
    SŁOWA BEZIMIENNE.

    [NIE ODNALAZŁEM AUTORA TYCH SŁÓW,
    TAK MÓGŁ NAPISAĆ KAŻDY, KTO JĄ ZNAŁ}

    Wielki umysł. Wielkie serce. Wspaniała polonistka.
    Uwielbiana przez wiele pokoleń swoich uczniów.
    Humanistka w najpełniejszym ujęciu.
    Znamionowały Panią Profesor Bilwin głęboka
    Humanistyczna kultura. Subtelność. Wrażliwość.
    Ogromny takt pedagogiczny. Umiłowanie człowieka.
    Życzliwość. Przykładna wprost pracowitość. Bezinteresowność.
    Lekcje języka polskiego dla wielu uczniów Pani Profesor
    Stanowią do dzisiaj niezapomniane chwile najwyższych
    wzruszeń.
    Stosunek do życia i człowieka miała wybitnie afirmatywny.
    Nie było dla Niej uczniów złych i dobrych.
    Zdolnych i słabych. Krnąbrnych i grzecznych.
    Wszystkich traktowała z tą samą głęboką miłością i troską.
    Miłości do polskiego słowa.
    Dorobku narodowej kultury uczyła nie tylko
    na lekcjach”.


    A. T

    OdpowiedzUsuń
  5. SŁOWA WDZIĘCZNOŚCI DLA PROFESORA
    ZENONA NIEDŻWIECKIEGO.

    Uczył mnie matematyki,
    przez ostatnie dwa lata w liceum,
    Pan Profesor Zenon Niedżwiecki.
    Początek szkolnego roku w dziesiątej klasie.
    Pierwsza klasówka z matematyki. Rozdane wypracowania.
    Na moim brak oceny.
    „Panie Profesorze !” Zawołałem !
    Nie postawił mi Pan Profesor oceny ?!”
    „Ot i nic nie umie” Odpowiedział.
    Zgroza. Moja wiedza matematyczna zerowa.
    Nie dostanę się na studia. Na wymarzone techniczne.
    „Ot i musi wziąść się do roboty”. Poradził.
    Przesiadywał ze mną poza lekcjami.
    Matematyka od podstaw. Zaparłem się.
    Rozwiązywałem setki zadań. Krok po kroku do przodu.
    Świetlało oblicze Profesora.
    Gdzieś pod koniec dziesiątej oznajmił :
    „Ot i nie potrzebuje już pomocy”.
    Matura z matematyki i zadania na studia bez problemów.
    Na studiach przywoływanie do tablicy.
    Nakaz rozwiązania wypisanych na tablicy zadań.
    Nie było zadania, które bym nie rozwiązywał.
    A jeśli chwilowy problem, to słyszałem
    podpowiedz Profesora.
    „Miałeś znakomitego Profesora matematyki”,
    powiedział mi któregoś dnia akademicki wykładowca.
    Studia techniczne. Znakomita uczelnia,
    Sprawdziany z matematyki. Oceny: Bardzo dobry.
    Byłem wdzięczny mojemu Profesorowi matematyki.
    Minęły lata. Wiele lat.
    Po studiach, działalność zawodowa.
    To już odległe lata.
    Z rzewnością wspominam swoich Profesorów
    i Wychowawców z Miasteczka nad rzeka Białą.
    Przekazali swoją wiedzę i wrażliwość.
    Byli cierpliwi i wyrozumiali.
    Wróciłem z syberyjskiego zesłania ze zranioną psychiką.
    Podali rękę. Otworzyli swoje serca. Wyciosali charakter.
    Utwierdzili wiarę w siebie.
    Dali poczucie osobistej wartości.
    Kim byli ? I dlaczego tacy byli ?
    Prometeusze tamtych czasów.
    Wiele z Nich z kresowym rodowodem,
    Wychowankowie znakomitych kresowych uczelni.
    Przeszli przez ukraińskie mordy i gehennę wojenną.
    Wspólny los nasz i ich.
    Ich cierpienie
    przeistoczyło się w miłość i poświęcenie
    dla swoich uczni.

    A. T

    OdpowiedzUsuń