odarta z korony, wypędzona,
w sukience utkanej z tęczy,
co na kroplach łez zawieszona.
Z dziejów zamieci.
Z kresowej pamięci.
Cerkiewna, śpiewna, serdeczna.
Przyjechałaś na obcą Ziemię
z kapeluszem, pamiętnym,
bo od kul przestrzelonym,
z modlitewnikiem, najdroższym,
bo od przyjaciela.
Matko
co po imieniu nazywasz
prochy spalonych żywcem
Dopomóż nam zrozumieć
co niezrozumiałe ...
Przez miłość Twojego Syna.
Matko
zabitych i ocalonych z rzezi,
zwęglonych i ocalałych z pożogi
Dopomóż nam zobaczyć
co niedostrzegalne ...
Przez miłość Twojego Syna
Matko
niewinnych
i odartych z niewinności
Dopomóż nam wybaczyć,
co niewybaczalne ...
Przez miłość Twojego Syna.
Wołyńska Pani
zachowaj w nas pamięć o Nich.
Kresowa Matuchno
przez miłość Twojego Syna
ocal nasze serca
od nienawiści.
AUTORKA: MALINA M
* Ta Madonna to jedyna pamiątka, jaka mi po Wujku została. Dostał ją, w dowód wdzięczności, od parafian z wołyńskiej Sienkiewiczówki. Ocalił i przywiózł na Ziemie Zachodnie. Wujek został u nas pochowany z wielkimi honorami ale w starej, znoszonej
sutannie. Prócz tej Madonny nie miał nic. Wisiała nad Jego łóżkiem,
patrzył na nią, gdy się modlił, patrzył na nią, kiedy umierał.
Teraz Ikona wisi nad moim łóżkiem i ja patrzę na nią kiedy się modlę.
Mam nadzieję, że podobnie jak Wujka, i mnie ochroni przed nienawiścią.
A tu można poczytać historię Ikony i Wujka
BYŁ TAKI CZAS
*Był taki czas w roku 1943, w ogniu walk na Wołyniu o Kościół i Naród
Polski, że kilkakrotnie wychodząc cudownie spod gradu kul i noży
ukraińskich, przysiągłem sobie, że jeśli z tych opresji wyjdę – chcę
cicho pracować jako szary żołnierz Chrystusowy, bez żadnych orderów i
nagród. Zdawałem sobie sprawę, że żyję i tak już ponad program*
To słowa mojego Wujka Dionizego a dokładnie mówiąc
Stryja, starszego brata mojego Tatusia.
Z Wołynia przywiózł Wujek trzy, jakże ważne, rzeczy: Ikonę - prezent od
parafian, modlitewnik - prezent od przyjaciela i przestrzelony przez
ukraińskiego rezuna kapelusz.
Przez większość dorosłego życia słuchałam
tego, co Wujek opowiadał. Nie było w tych opowieściach nienawiści, był
głęboki ból i do końca pamięć, której czas nie zacierał ...
Gdy wspomnienia innych rzeczy mgła pokrywała te cały czas były żywą i
bolącą raną. Pod koniec życia Wujek poznawał już tylko kilka osób ale
wyciągał stary modlitewnik i pokazywał mi palcem mówiąc - to mój
przyjaciel, otwierał na pierwszej stronie, gdzie była dedykacja i
widziałam wielkie wzruszenie na twarzy tego surowego człowieka. Kolejny
raz pokazywał mi słowa skreślone ręką przyjaciela, popa, którego
Ukraińcy zamordowali za przyjaźń z Wujkiem, za bratanie się z wrażym
polskim księdzem.
Ale od początku.
Był rok 1934. Starszy brat mojego Taty zdał właśnie maturę. Wesoły,
wysportowany, przystojny, chłopak, absolwent gimnazjum klasycznego w
Jarosławiu i Małego Seminarium Duchownego we Lwowie, wyruszył ze swoim
ojcem do pobliskiego klasztoru, w Leżajsku. Chcieli obaj podziękować za
pomyślne zdanie matury. Tam, przed cudownym wizerunkiem Matki Boskiej
Leżajskiej, Wujek ostatecznie odczytał swoje powołanie.
Jeszcze tylko rok służby Ojczyźnie w Szkole Podchorążych, w Jarosławiu i
w końcu wyczekany wyjazd, w roku 1935, na Wołyń, do Łucka.
W Łucku Wyższe Seminarium Duchowne.
Mijają cztery lata i 11 czerwca 1939 roku młodziutki alumn Dionizy
przyjmuje święcenia diakonatu. Jest już prawie księdzem. Szczęśliwy
wyjeżdża do domu rodzinnego, do Sieniawy. Wakacje w domu zakłóca mu
jednak wybuch II wojny światowej. Nie ma możliwości dostania się do
Łucka żadnym środkiem transportu, bierze więc rower i wyrusza w drogę.
Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Sieniawa a gdzie Łuck. Nic to dla młodego
chłopaka, dociera więc na rowerze do swojego seminarium.
A w Łucku biskup Szelążek, obawiając się zlikwidowania seminarium przez
bolszewików, przyśpiesza święcenia kapłańskie ostatniego rocznika. I
tak, 15 października 1939 roku, mój Wujek, wraz z kolegami z roku,
zostaje wyświęcony na księdza. W Katedrze Łuckiej.
Tak wtedy wygląda. To pierwsze kapłańskie zdjęcie.
Trudne to były czasy. Zawierucha wojenna, krwawe łuny, Niemcy, Ukraińcy, banderowcy, bolszewicy …
Najpierw jest kapelanem w łuckim sierocińcu, potem trafia do maleńkiej
parafii w Perespie, koło Kowla, potem na parafię w samym Kowlu. W końcu,
18 sierpnia 1941roku, zostaje proboszczem parafii Sienkiewiczówka,
niedaleko Łucka. Pierwszy rok w Sienkiewiczówce upływa w miarę spokojnie ale już
nacjonaliści ukraińscy zaczynają podnosić głowę. Groźnie pobrzmiewa ich
pieśń „Smert’, smert’, lacham smert’! „
Latem 1942roku w Sienkiewiczówce Niemcy wraz z ukraińską policją,
mordują Żydów, zgromadzonych w getcie. Nacjonaliści Ukraińcy
rozzuchwalają się coraz bardziej, napadają na Polaków, rabują, biją,
podpalają domy. W tym czasie, w Sienkiewiczówce, działa grupa
konspiracyjna AK a także grupa Samoobrony. Obie grupy wspiera oczywiście
młody proboszcz. W tym wspieraniu Wujkowi przydaje się doświadczenie,
zdobyte niegdyś w jarosławskiej szkole podchorążych.
W konspiracji Wujek przyjmuje pseudonim „Boruń”.
Kiedy ataki Ukraińców się wzmagają do wioski zaczynają napływać uciekinierzy z całej okolicy.
Tak wyglądał kościół w Sienkiewiczówce.
W czerwcu 1943 roku UPA intensywnie zaczyna gromadzić siły wokół
Sienkiewiczówki. W tej sytuacji Samoobrona podejmuje decyzję o
ewakuacji. 23 czerwca 1943 roku, pod osłoną oddziału Samoobrony, wyrusza
do Łucka konwój ludności polskiej . Wujek jedzie na koniu, bez sutanny
ale w kapeluszu. Czuwa nad całością. Po drodze trafiają się potyczki, w
jednej z nich spłoszone konie unoszą wóz z całym dobytkiem parafii,
banderowcy ostrzeliwują konwój, kapelusz Wujka jest dobrze widocznym
celem. Kula przeszywa kapelusz na przestrzał.
Konwój szczęśliwie dociera do Łucka.
Zrządzeniem Opatrzności Polacy opuścili tę wieś. W lipcu 1943 roku,
kiedy to wybuchła Wielka Nienawiść, banderowcy z UPA wpadli do
Sienkiewiczówki, spalili katolicki kościół, aptekę, stację kolejową,
młyn, część opuszczonych polskich domów. Wtedy to zamordowali popa,
paląc jego ciało razem z cerkwią.
Tak rezuny z UPA ukarały popa za przyjaźń z polskim księdzem – ze
znienawidzonym przez nich „chytrym Lachem”, który przed zaplanowanym
przez OUN – UPA „pogromem Lachów” bezpiecznie wyprowadził swoich
parafian do Łucka.
Parafia w Sienkiewiczówce przestała istnieć. W Łucku Wujek zamieszkał
przy Katedrze. Za jakiś czas biskup Szelążek powierzył mu funkcję
proboszcza Katedry.
Katedra Łucka
Mój Wujek zawsze był świetnym kaznodzieją. Już wtedy zapraszano go
chętnie do głoszenia rekolekcji. Szczególnie tragiczne okazały się
rekolekcje wielkopostne 1943 roku, we wsi Perespa, w parafii, której
proboszczem był wówczas stryj mojego Wujka (i oczywiście mojego Taty),
czyli brat mojego Dziadka. Cóż – księżowskie tradycje w mojej rodzinie,
po mieczu, były od pokoleń.
Na rekolekcje do Perespy przybyło kilku księży.
Wujek, doświadczony już w bojach z Ukraińcami, namawia księży, by nie
spali na plebanii, tylko na noc schowali się w kościele. Koledzy
wprawdzie podśmiewają się z takiej ostrożności ale w końcu decydują się
na taki nietypowy nocleg. I całe szczęście. Wieczorem upowcy wpadają do
Perespy, zaczynają mordować ludzi, podpalają też plebanię. Dobijają się
do kościoła ale ktoś ich płoszy. Rankiem w plebanijnym ogrodzie ludzie
odnajdują nagie ciała dziewcząt. Bydlaki poobcinali im bagnetem piersi.
Zdarzenie, którego nie da się zapomnieć do końca życia.
Proboszczem Katedry Łuckiej był mój Wujek do samego końca, aż do
sierpnia 1945 roku, kiedy to parafię katedralną wysiedlono z Łucka.
Transportem kolejowym Wujek wiózł do Polski to, co po parafii pozostało,
zwłaszcza pieczołowicie ukrywany, największy skarb - cudowny obraz
Matki Boskiej Latyczowskiej, Pani Wołynia i Podola.
Kapituła Łucka przeniosła się do Polski,
księża rozproszyli się po całym kraju.
Z Katedry Łuckiej droga przywiodła Wujka do Katedry Wrocławskiej.
Cieszył się, że jest jej proboszczem ale w głębi serca nosił dawną
katedrę. Po drodze do wrocławskiej katedry był a jeszcze Brzeg i święta
Dorota we Wrocławiu. To właśnie w Brzegu Wujek był tym, który
protokolarnie przesłuchiwał Franciszka Gajowniczka, najważniejszego
świadka tragedii oświęcimskiej ojca Maksymiliana Kolbe.
Nasz kościół to ostatni etap najdłuższy, bo trzydziestoletni.
Pamiętam, jak Wujek zapraszał łuckich księży.
Na zdjęciu Kapituła z Prymasem Wyszyńskim, rok 1970.
Cała Kapituła Łucka zjeżdżała się u nas. Z biegiem lat księży ubywało.
Pamiętam, jak po spotkaniach mój Tatuś rozwoził ich najpierw po
parafiach, potem po domach starców. Wielu historii wysłuchał po drodze.
To chyba koniec lat 70-tych. Kapituła Łucka na pamiątkowym zdjęciu przed
wejściem do naszego kościoła. Mój Wujek to ten w okularach, drugi od
prawej.
Po śmierci Wujka w osobistych rzeczach Tatuś znalazł jego łańcuch i
pierścień, symbole przynależności do Kapituły Łuckiej. Odwieźliśmy zaraz
te insygnia do Krakowa, tam będą świadkami czasów, które minęły.