Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiersz Malina M. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiersz Malina M. Pokaż wszystkie posty

środa, 14 grudnia 2016

SIÓDME NIEBO

jeszcze po drodze do nieba
wstąpię na targ próżności




kupię sobie na zapas
kilogram satysfakcji
cztery deko podziwu
i magiczne lusterko
diabeł? - anioł?
słodycz? - gorycz?
sobie? - tobie?




Na siódmym szczeblu drabiny
rozdam, co sobie kupiłam
przyjacielowi podziw
satysfakcję wrogowi




odwrócę magiczne lustro
w czystym krysztale zobaczę Ciebie
uśmiechniętego anioła
słodycz wiary
i gorycz nadziei
potknę się o miłość,
której zabrakło

M.M*.



autorka
Malina M*


sobota, 17 września 2016

JESIENNY KOT

poszedł sobie
hen… hen …





a za płotem liście złote
złoty miód, zielona mgła

za czary jesieni
za krople czerwieni
za mgły, welony i wrony
i melancholię
co pachnie jak deszcz

miodu utoczę jak trzeba
biedronkę poślę do nieba
po marzenie
co pachnie jak chleb

wianek maliną ozdobię
i jak kot pójdę sobie

za mgłę
hen … hen ...


*






MALINA M.

wtorek, 7 czerwca 2016

DLA A.T.


PANI W SŁOŃCU




ŚWIDNICKA PANI


Świdnicka Pani, Bogarodzico,
W promieniach słońca królujesz nam.
Twoje my dzieci, Tobie oddani,
Pieśń swą wznosimy do niebios bram.

Świdnicka Pani, Królowo nasza,
W piastowskim grodzie zebrany lud,
Hen z krańców ziemi, z dziejów zamieci
Pragnie Ci złożyć swój życia trud

Świdnicka Pani święta Dziewico
Perłami zdobna w ołtarzu tym,
Przyjm modły nasze i swego Syna
Ubłagaj kornie za ludem swym.

Świdnicka Pani o Matko nasza
Weź w Swą opiekę ten polski lud
Niech zawsze wierny Synowi Twemu
Będzie piastowski, świdnicki gród.


tekst: ks. Dionizy Baran
mój wujek


*

Dedykują tę bliską memu sercu pieśń,
od dziesięcioleci śpiewaną u stóp Świdnickiej Pani,
wspaniałemu Człowiekowi i Poecie Panu A.T.


Malina M


środa, 23 grudnia 2015

MYŚLI WIGILIJNE

Po drugiej stronie światła
przysiadły na brzegu cienia
zwyczajna życzliwość
i niezwyczajna Miłość




Po drugiej stronie Chleba
nie ma już głodu serca
jest zwyczajna życzliwość
i niezwyczajna Miłość

Osiołek zapomniał krzywdy,
z radości, że jest potrzebny.
Gwiazda zgubiła gdzieś drogę,
zamieszkała w naszych oczach

Po drugiej stronie Nocy
kolęda otwiera drzwi serca.
Bóg staje się Człowiekiem
łza spada płatkiem śniegu

Okruszyna białego Chleba
zwyczajna życzliwość
niezwyczajna Miłość



A.T.
Malina M


 *

 autorka wiersza - Malina M

niedziela, 20 grudnia 2015

JESIENNA

  
 WYLICZANKA  
 
z jesienną panią
jesienny pan
pod parasolem
z liści i łkań
 



pan panią kocha
a jesień szlocha
tego nie zniesie
rzucił ją wrzesień
 
jesień niecnota
zazdrość nią miota
miota okrutnie
więc coraz smutniej
 
oj zazdrośnico
rozjaśnij lico
bo da ci kopa
i pan listopad
 
 
  .

jesienne portrety
w ostatnim jesiennym dniu
"malowała" Malina M
 

*

wtorek, 22 września 2015

PO TĘCZY

pójdę piechotą do Twojego nieba
po miłości dojdę do Twojego światła



     
Na brzegu tęczy zostawiłeś mi barkę
na brzegu miłości zostawiłeś nadzieję
i jeszcze adres do domu Ojca
z uwagą, żebym nie zgubiła

Pokazałeś jak rozpacz czarną
w siedem kolorów światła zamienić
i siedem cudów przebaczenia
i jeszcze ósmy cud przemiany




Na brzegu tęczy znak mi postawiłeś
drogowskaz do mojego serca
miłosierdzie przed sprawiedliwością
uschnięty krzew i kwitnący figowiec

Jak mam iść, żeby pójść za Tobą
na drugi brzeg niebieskiej tęczy
gdzie mądrość nigdy nie więdnie
a miłość nie umiera




Miłość i odpowiedzialność.
trud istnienia i ból egzystencji
pytanie o sens cierpienia
i granice nadziei wbrew nadziei.

Chociaż odszedłeś,
zostało wołanie o świętość
i dróg tysiące, co prowadzą 
do domu, którego adres
zostawiłeś nam odchodząc




AUTORKA: MALINA M



* Zdjęcia podwójnej tęczy nad Sudetami są moje.
Do jednego pozwoliłam "dokleić" postać Ojca Świętego


poniedziałek, 31 sierpnia 2015

WOŁYŃSKA PANI

odarta z korony, wypędzona,
w sukience utkanej z tęczy,
co na kroplach łez zawieszona.

Z dziejów zamieci.
Z kresowej pamięci.





Cerkiewna, śpiewna, serdeczna.
Przyjechałaś na obcą Ziemię
z kapeluszem, pamiętnym,
bo od kul przestrzelonym,
z modlitewnikiem, najdroższym,
bo od przyjaciela.

Matko
co po imieniu nazywasz
prochy spalonych żywcem
Dopomóż nam zrozumieć
co niezrozumiałe ...
Przez miłość Twojego Syna.

Matko
zabitych i ocalonych z rzezi,
zwęglonych i ocalałych z pożogi
Dopomóż nam zobaczyć
co niedostrzegalne ...
Przez miłość Twojego Syna

Matko
niewinnych
i odartych z niewinności
Dopomóż nam wybaczyć,
co niewybaczalne ...
Przez miłość Twojego Syna.

Wołyńska Pani
zachowaj w nas pamięć o Nich.
Kresowa Matuchno
przez miłość Twojego Syna  
ocal nasze serca
od nienawiści.





AUTORKA: MALINA M


* Ta Madonna to jedyna pamiątka, jaka mi po Wujku została. Dostał ją, w dowód wdzięczności, od parafian z wołyńskiej Sienkiewiczówki. Ocalił i przywiózł na Ziemie Zachodnie. Wujek został u nas pochowany z wielkimi honorami ale w starej, znoszonej sutannie. Prócz tej Madonny nie miał nic. Wisiała nad Jego łóżkiem, patrzył na nią, gdy się modlił, patrzył na nią, kiedy umierał.

Teraz Ikona wisi nad moim łóżkiem i ja patrzę na nią kiedy się modlę. Mam nadzieję, że podobnie jak Wujka, i mnie ochroni przed nienawiścią.



A tu można poczytać historię Ikony i Wujka

BYŁ TAKI CZAS


*Był taki czas w roku 1943, w ogniu walk  na Wołyniu o Kościół i Naród Polski, że kilkakrotnie wychodząc cudownie spod gradu kul i noży ukraińskich, przysiągłem sobie, że jeśli z tych opresji wyjdę – chcę cicho pracować jako szary żołnierz Chrystusowy, bez żadnych orderów i nagród. Zdawałem sobie sprawę, że żyję i tak już ponad program*

To słowa mojego Wujka Dionizego a dokładnie mówiąc
Stryja, starszego brata mojego Tatusia.




Z Wołynia przywiózł Wujek trzy, jakże ważne, rzeczy: Ikonę - prezent od parafian, modlitewnik - prezent od przyjaciela i przestrzelony przez ukraińskiego rezuna kapelusz.

Przez większość dorosłego życia słuchałam tego, co Wujek opowiadał. Nie było w tych opowieściach nienawiści, był głęboki ból i do końca pamięć, której czas nie zacierał ...
Gdy wspomnienia innych rzeczy mgła pokrywała te cały czas były żywą i bolącą raną. Pod koniec życia Wujek poznawał już tylko kilka osób ale wyciągał stary modlitewnik i pokazywał mi palcem mówiąc - to mój przyjaciel, otwierał na pierwszej stronie, gdzie była dedykacja i widziałam wielkie wzruszenie na twarzy tego surowego człowieka. Kolejny raz pokazywał mi słowa skreślone ręką przyjaciela, popa, którego Ukraińcy zamordowali za przyjaźń z Wujkiem, za bratanie się z wrażym polskim księdzem.

Ale od początku.

Był rok 1934. Starszy brat mojego Taty zdał właśnie maturę. Wesoły, wysportowany, przystojny, chłopak, absolwent gimnazjum klasycznego w Jarosławiu i Małego Seminarium Duchownego we Lwowie, wyruszył ze swoim ojcem do pobliskiego klasztoru, w Leżajsku. Chcieli obaj podziękować za pomyślne zdanie matury. Tam, przed cudownym wizerunkiem Matki Boskiej Leżajskiej, Wujek ostatecznie odczytał swoje powołanie.




Jeszcze tylko rok służby Ojczyźnie w Szkole Podchorążych, w Jarosławiu i w końcu wyczekany wyjazd, w roku 1935, na Wołyń, do Łucka.

W Łucku Wyższe Seminarium Duchowne.
Mijają cztery lata i 11 czerwca 1939 roku młodziutki alumn Dionizy przyjmuje  święcenia diakonatu. Jest już prawie księdzem. Szczęśliwy wyjeżdża do domu rodzinnego, do Sieniawy. Wakacje w domu zakłóca mu jednak wybuch II wojny światowej. Nie ma możliwości dostania się do Łucka żadnym środkiem transportu, bierze więc rower i wyrusza w drogę. Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Sieniawa a gdzie Łuck. Nic to dla młodego chłopaka, dociera więc na rowerze do swojego seminarium.
A w Łucku biskup Szelążek, obawiając się zlikwidowania seminarium przez bolszewików, przyśpiesza święcenia kapłańskie ostatniego rocznika. I tak, 15 października 1939 roku, mój Wujek, wraz z kolegami z roku, zostaje wyświęcony na księdza. W Katedrze Łuckiej.

       


Tak wtedy wygląda. To pierwsze kapłańskie zdjęcie.
Trudne to były czasy. Zawierucha wojenna, krwawe łuny, Niemcy, Ukraińcy, banderowcy, bolszewicy …

Najpierw jest kapelanem w łuckim sierocińcu, potem trafia do maleńkiej parafii w Perespie, koło Kowla, potem na parafię w samym Kowlu. W końcu, 18 sierpnia 1941roku, zostaje proboszczem parafii Sienkiewiczówka, niedaleko Łucka. Pierwszy rok w Sienkiewiczówce upływa w miarę spokojnie ale już nacjonaliści ukraińscy zaczynają podnosić głowę. Groźnie pobrzmiewa ich pieśń „Smert’, smert’, lacham smert’! „

Latem 1942roku w Sienkiewiczówce Niemcy wraz z ukraińską policją, mordują Żydów, zgromadzonych w getcie. Nacjonaliści Ukraińcy rozzuchwalają się coraz bardziej, napadają na Polaków, rabują, biją, podpalają domy. W tym czasie, w Sienkiewiczówce, działa grupa konspiracyjna AK a także grupa Samoobrony. Obie grupy wspiera oczywiście młody proboszcz. W tym wspieraniu Wujkowi przydaje się doświadczenie, zdobyte niegdyś w jarosławskiej szkole podchorążych.

W konspiracji Wujek przyjmuje pseudonim „Boruń”.

Kiedy ataki Ukraińców się wzmagają do wioski zaczynają napływać uciekinierzy z całej okolicy.




Tak wyglądał kościół w Sienkiewiczówce.
W czerwcu 1943 roku UPA intensywnie zaczyna gromadzić siły wokół Sienkiewiczówki. W tej sytuacji  Samoobrona podejmuje decyzję o ewakuacji. 23 czerwca 1943 roku, pod osłoną oddziału Samoobrony, wyrusza do Łucka konwój ludności polskiej . Wujek jedzie na koniu, bez sutanny ale w kapeluszu. Czuwa nad całością. Po drodze trafiają się potyczki, w jednej z nich spłoszone konie unoszą wóz z całym dobytkiem parafii, banderowcy ostrzeliwują konwój, kapelusz Wujka jest dobrze widocznym celem. Kula przeszywa kapelusz na przestrzał.

Konwój szczęśliwie dociera do Łucka.
Zrządzeniem Opatrzności Polacy opuścili tę wieś. W lipcu 1943 roku, kiedy to wybuchła Wielka Nienawiść, banderowcy z UPA wpadli do Sienkiewiczówki, spalili katolicki kościół, aptekę, stację kolejową, młyn, część opuszczonych polskich domów. Wtedy to zamordowali popa, paląc jego ciało razem z cerkwią.
Tak rezuny z UPA ukarały popa za przyjaźń z polskim księdzem – ze znienawidzonym przez nich „chytrym Lachem”, który przed zaplanowanym przez OUN – UPA „pogromem Lachów” bezpiecznie wyprowadził swoich parafian do Łucka.
Parafia w Sienkiewiczówce przestała istnieć. W Łucku Wujek zamieszkał przy Katedrze. Za jakiś czas biskup Szelążek powierzył mu funkcję proboszcza Katedry.





                               Katedra Łucka

Mój Wujek zawsze był świetnym kaznodzieją. Już wtedy zapraszano go chętnie do głoszenia rekolekcji. Szczególnie tragiczne okazały się rekolekcje wielkopostne 1943 roku, we wsi Perespa, w parafii, której proboszczem był wówczas stryj mojego Wujka (i oczywiście mojego Taty), czyli brat mojego Dziadka. Cóż – księżowskie tradycje w mojej rodzinie, po mieczu, były od pokoleń.

Na rekolekcje do Perespy przybyło kilku księży.
Wujek, doświadczony już w bojach z Ukraińcami, namawia księży, by nie spali na plebanii, tylko na noc schowali się w kościele. Koledzy wprawdzie podśmiewają się z takiej ostrożności ale w końcu decydują się na taki nietypowy nocleg. I całe szczęście. Wieczorem upowcy wpadają do Perespy, zaczynają mordować ludzi, podpalają też plebanię. Dobijają się do kościoła ale ktoś ich płoszy. Rankiem w plebanijnym ogrodzie ludzie odnajdują nagie ciała dziewcząt. Bydlaki poobcinali im bagnetem piersi.

Zdarzenie, którego nie da się zapomnieć do końca życia.

Proboszczem Katedry Łuckiej był mój Wujek do samego końca, aż do sierpnia 1945 roku, kiedy to parafię katedralną wysiedlono z Łucka. Transportem kolejowym Wujek wiózł do Polski to, co po parafii pozostało, zwłaszcza pieczołowicie ukrywany, największy skarb - cudowny obraz Matki Boskiej Latyczowskiej, Pani Wołynia i Podola.

Kapituła Łucka przeniosła się do Polski,
księża rozproszyli się po całym kraju.




Z Katedry Łuckiej droga przywiodła Wujka do Katedry Wrocławskiej. Cieszył się, że jest jej proboszczem ale w głębi serca nosił dawną katedrę. Po drodze do wrocławskiej katedry był a jeszcze Brzeg i święta Dorota we Wrocławiu. To  właśnie w Brzegu Wujek był tym, który protokolarnie przesłuchiwał Franciszka Gajowniczka, najważniejszego świadka tragedii oświęcimskiej ojca Maksymiliana Kolbe.

Nasz kościół to ostatni etap najdłuższy, bo trzydziestoletni.
Pamiętam, jak Wujek zapraszał łuckich księży.


0 - 2.jpg


Na zdjęciu Kapituła z Prymasem Wyszyńskim, rok 1970.
Cała Kapituła Łucka zjeżdżała się u nas. Z biegiem lat księży ubywało. Pamiętam, jak po spotkaniach mój Tatuś rozwoził ich najpierw po parafiach, potem po domach starców. Wielu historii wysłuchał po drodze.


 0 - Nowy-11.jpg


To chyba koniec lat 70-tych. Kapituła Łucka na pamiątkowym zdjęciu przed wejściem do naszego kościoła. Mój Wujek to ten w okularach, drugi od prawej.
Po śmierci Wujka w osobistych rzeczach Tatuś znalazł jego łańcuch i pierścień, symbole przynależności do Kapituły Łuckiej. Odwieźliśmy zaraz te insygnia do Krakowa, tam będą świadkami czasów, które minęły.



niedziela, 19 lipca 2015

MIŁOŚĆ


WIERSZ PIERWSZY O ZŁOCZOWIE
MIŁOŚĆ


Jak mam  opisać tamten świat ?
ulice, które są, a ich nie ma i okna
których światło jest tylko wspomnieniem.
Poważnego Żyda z poważnymi pejsami
wesoły kapelusik  grzecznej dziewczynki
i buciki, co odliczają kroki do szczęścia.




Jak mam opisać tamto szczęście ?
małą zazulkę, co na duże Zazule
przyfrunęła zdziwiona ich pięknem,
Zachód słońca na Woroniakach
sady wiśniowe, jak panny niewinne
i jary, co wojny zapomnieć nie mogą.

Jak mam opisać tamten dom ?
dziewczynkę ze śmieszną kokardą
lalkę z warkoczem i konia z siodłem,
co zbyt duże dla małej dziewczynki.




Jak mam  opisać tamtą radość ?
smak ciastek, najlepszych, od Maćkówki
zapach książek u Zuckerkandla.
Zegarek z cyferblatem i śmieszne binokle
pannę, co spiekła raka, westchnienie ułana
i zakochane drzewa na Kempie

Jak mam opisać tamten czas ?
niebo, co na przekór losowi błękitne
srebrne cygara, pachnące fosforem.
Kromkę chleba z cebulą i płonące getto
i królika Rafała, co oczy miał czerwone
i poszedł pod nóż w czasie głodu.




Jak mam opisać tamten ból ?
pospieszne rozliczenie z młodością
kilka sprzętów, listy, kilka pamiątek.
Śpiew kanarka, co oszukał wojnę
szum deszczu,  miarowy stukot kół
i mgłę, co rozstaniem na serce opada.

Jak mam opisać
tamten Złoczów …


MALINA M*