wtorek, 10 listopada 2015

CZŁOWIECZY LOS

Krzyk dziecka.
Powracający sen Zesłańca.




DROGA NA SYBIR


Skrzypi śnieg pod płozami sań.
Obejście za nami.
Rżenie koni. Ryczenie krów. Gęganie gęsi. Zegnają.
Na zawsze.
Ukrainiec woźnica podcina konie.
Na saniach z przodu. Z tyłu sowietskije bojcy.
Bagnety na sztorc. Wiozą wrogów ludu.
Karą dla nich Sybir ! Zniewolenie. Głód.
Kurza ślepota. Szkorbut. Mróz. Komary.
Meszki. praca ponad siły. Śmierć.
Pod płozami skrzypi śnieg.
Wczesny świt.
Na lewo lotnisko. Na maszcie nie powiewa
biało - czerwony rękaw. Skręt na prawo.
Trakt Złoczów - Brzeżany. W saniach Mama.
Ojciec. Brat. Nieprzytomny chłopiec.
Zemdlał. Zabili jego psa. Luksa. Siostra gimnazjalistka
na stancji w Brzeżanach. Dziewczynka ma szesnaście lat.
Mama rozpacza. Co będzie z tym dzieckiem ?
Ojciec pociesza. Pójdzie na Siółko do swoich ciotek.
Przetrwa.
Na rozdrożu Brzeżany – Potutory stoi siostra.
Czeka na mrozie.
Ktoś poinformował o deportacji. Wybrała swój los.
Drogę krzyżową z Edenu na Sybir.
Ileż serca. Ileż poświęcenia. Ambitna. Wytrwała.
Z Sybiru wróciła.
Potutory. Załadunek do towarowych wagonów.
Żelazny piecyk na środku. Burżujka. Prycze.
Sanitarny otwór w rogu. Zaryglowane okna. Kraty
Siarczysty mróz. Wagon przepełniony. Duszno.
Piecyk rozpalony do czerwoności. W wiadrze wrząca woda.
Pociąg rusza. Metaliczny daleki grzmot.
Parowóz zamiast do przodu. Cofa się.
Uderza w pierwszy wagon. Bufory sprężają się.
Następny wagon przyjmuje cios. Przekazuje dalej.
Nasz wagon na końcu. Przybliża się łoskot.
Narastający. Uderzenie.
Rozżarzony piecyk przymocowany do podłogi.
Z otwartych drzwiczek wypada żar.
Wiadro z wrzątkiem przewraca się. Krzyk.
Ktoś poparzony. Ktoś zwalony na podłogę.
Na pryczę. Ściśnięte bufory rozprężają się.
Fala uderzeń wraca do lokomotywy.
Gwałtowne szarpnięcie. Pociąg rusza.
Kilka tygodni w drodze. Ochrona odblokowała
jedno okno. Można otwierać. Mrożne świeże powietrze
wpada do wagonu. Pociąg mknie.
Lasy. Telegraficzne słupy odmierzają wiorsty.
Wciąż lasy i lasy. To tajga. Którejś nocy na postoju
gwałtownie odsunięto drzwi wagonu.
Rozkaz ruskiego bojca: Wygrużajtieś !
Na peronie szpaler sołdatów.
Zesłańców objuczonych tobołami wyprowadzają
przed dworzec. Niezliczone ilości sań.
Zaprzężone w pojedyncze konie
Dziwne ciężarowe samochody z pionowymi
długimi beczkami przy kabinie, promieniowały ciepłem
Jedziemy saniami. Śnieżna droga przetarta.
Mijamy nieliczne wsie. Puste.
Domki z drewnianych bali na zakładkę.
Trzy okienka. Wybite szyby. Wiatr trzaska okiennicami.
Wyrwane drzwi. Wygnańcy z przerażeniem
wpatrują się w trzewia porzuconych ludzkich siedlisk.
Jaki los spotkał ich mieszkańców ?
Woźnica nie odpowiada na pytania.
Nie wykazuje współczucia. Jest mu ciepło.
Szczelnie okryty futrzanym tułupem.
Czapka uszanka z zajęczych skór. Na nogach
walenki z kaloszami. Wiezie wrogów ludu.
Nienawidzi ich.
Kondukt skazańców podąża ku swemu przeznaczeniu.
Zmarłych pozostawia w śnieżnych sugrobach.
Krzyk rozpaczy pożegnaniem.
W tajdze strzały. To drzewa pękają od mrozu.
Którejś nocy podjeżdżamy pod barak.
Wchodzimy do środka. Nary.
Piece burżujki rozpalone do czerwoności.
Dostajemy kipiatok. Nic do jedzenia
W baraku kilkaset osób. Ciepło.
Byłem smutny. Nie reagowałem na otaczający świat.
Serce przepełnione rozpaczą. Wciąż byłem w Edenie
z moim psem Luksem. Przemierzaliśmy naszą dolinę.
Obejmowałem za szyję. Całowałem po pysku.
Obślimaczonym czarnym nosie. Nie odpowiadał.
Nie lizał po twarzy. Nie odpychał łapami.
Rozpaczałem bezmierną dziecięcą rozpaczą.
Zapadłem w niespokojny sen.
Zerwałem się nieprzytomny. Krzyk rozpaczy
Mamo ! Mamo ja chcę do domu !
Gdzie jest mój Luks ?! Mój Luks ! ?
Chcę do domu !
Mama przytuliła. Płakałem ciężko. Mama też.
Płacz zranionego przez los dziecka rozlegał się w baraku.
Nieutulona rozpacz.
Nie pamiętam tego zdarzenia.
Opowiedziała wiele lat później moja chłopska Mama.
Swoje zwierzęta i mnie kochała po równo.
Nie całowała. Nie obejmowała.
Zwracałem się do niej przez wy.
Kochałem jej zwierzęta.
Nie pozwalała ich zabijać.
Nie uznawała zasad łańcucha pokarmowego.

A. T


  
AUTOR A.T.




Długo myślałam, jakie wybrać zdjęcie, żeby zilustrować ten przejmujący, głęboki prawdziwy wiersz A.T. Trudno wybrać, bo przecież mój obiektyw rejestruje świat tu i teraz. 


WYBRAŁAM MOJE ULUBIONE ZDJĘCIE


Myślałam :
nazwę to zdjęcie
KRZYK


Pomyślałam :
to za mało !
nazwę to zdjęcie
CISZA



5 komentarzy:

  1. A.T - GRATULUJĘ MISTRZU SŁOWA
    nasz blog z Pana pięknymi wierszami
    odwiedziło już 5 000 osób
    ---------------------
    Pana wiersze są piękne i prawdziwe ...
    to miejsce staje się powoli dla czytających kawałkiem ich Ojczyzny ... czytamy o pańskiej Ojczyźnie o tęsknocie za Nią, o bólu rozstania i każdemu z nas jawi się nasza Ojczyzna ... najświętsza, najjaśniejsza, najbliższa sercu ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu dobry wybór zdjęcia.
    Panie A.T-Z lękiem czytałam a także z chciwością ..Co było dalej ..każde słowo chwyta za serce..łzy i ból..Boże gdzie byleś ,że niewinne kobiety i dzieci musiały doznawać takich okropności.Wspaniale się czyta Pana wiersze ,ale nigdy w życiu przejść przez takie piekło..Dziecięca tęsknota za domem za ukochanym pieskiem..oczy dziecka inaczej widzą ,serce inaczej czuje..Wszystko jest mocniejsze w uczuciach.Ile w Panu było siły ,by to przeżyć..Piękny powstał by film .Historia z wierszy "Dziecko wojny"..Pozdrawiam serdecznie::)♥

    OdpowiedzUsuń
  3. PANI DANUSIU, A CO BYŁO DALEJ /

    Barak. Mróz.
    Miejscowości nie pamiętam. Ural. Tajga.
    Tutaj zesłańcom wyznaczano miejsca niewolniczej pracy.
    Wyrąb lasu.
    Ponowne załadowanie na sanie. Dalsza podróż.
    Nie wiadomo dokąd. Z niewolnikami nie rozmawia się.
    Droga na północ. Jedziemy cały dzień.
    Jesteśmy na miejscu. Posiołok Janczer. Zagubiony
    w tajdze. W pobliżu rzeka Kosa.
    Osiedle wybudowali rosyjscy zesłańcy
    z lat trzydziestych i z okresu kolektywizacji.
    Rejon Koczowo. Szkoła. Przedszkole. Kłub z salą kinową.
    Domy zesłańców jednoizbowe. Rosyjska pieczka.
    Przymusowe dokwaterowanie. Izba dzielona
    na pół deskami. Wyrąbano nowe okno i drzwi.
    Żelazny piecyk. Burżujka. Nary do spania.
    Ochrony nie ma. Z tajgi nie można uciec.
    Zimą zabije mróz. Latem topiele. Zeżrą komary
    lub dzikie zwierzęta. Dom bez fundamentów.
    Na słupach. Pół metra nad ziemią. Dwuspadzisty
    dach. Strych. Wejście po drabinie od zewnątrz.
    Drzwi zamykane skoblem.
    Na strychu w drewnianych korytach brusznica, klukwa.
    Zimowe witaminy tutejszych mieszkańców.
    Wsiedlono nas do domu Wakarów. Dwu braci
    i żona jednego z nich.
    Zebranie w sali kinowej w kłubie.
    Na scenie za stołem wojskowi NKWD.
    Gimnastiorka wypuszczona na spodnie „galife”.
    Pas. Pistolet. Na pasku przerzuconym przez prawe ramię
    płaska teczka na dokumenty.
    Przezroczysta kieszeń na teczce z włożoną mapą.
    Buty z cholewami. Gimnastiorka zapięta po szyję.
    Wystaje rąbek białego kołnierzyka.
    Dystynkcje, Odznaczenia. Nienawiść w oczach.
    Na dole niewolnicy. To my. Bez praw. Wrogowie ludu.
    Pouczyli.
    Obowiązkiem skazańców wyrąb tajgi.
    Wiosną. Latem. Jesienią. Piłowanie i spław.
    Zimą piłowanie i zwożenie brwion nad rzekę.
    Zwożenie zimą lodowymi drogami. Spław wiosną.
    Wrzucanie bali do rzeki. Formowanie tratw.
    Dzieci do szkoły. Przymusowo. Rusyfikacja.
    Za pracę mizerny kawałek chleba i trochę jaglanej kaszy.
    Od pracy nie ma zwolnień.
    Wymawianie się chorobą to symulanctwo.
    Za niestawienie się do pracy gułag.
    Kto nie pracuje nie dostanie żywności.
    „Kto nie rabotajet tot nie jest”. Hasło komunizmu.
    Podali wielkości dziennej normy wyrębu lasu
    dla kobiet i mężczyzn.
    Sala zdrętwiała.
    Dzienna ilość kubometrów do wyrębu
    przekraczała ludzkie wyobrażenie.
    Wydano piły. Siekiery.
    Jutro praca. Swoje buty. Swoje ubrania.
    Rano następnego dnia pod dom podjechały sanie.
    Wsiedliśmy. Zima. Mróz. Mama. Ojciec. Brat i ja.
    Siostra przymusowo do szkoły.
    Ja uparłem się. Pojadę z Mamą. Wyglądałem marnie.
    Kilkanaście sań zagłębiło się w tajgę.
    Jechaliśmy jakiś czas. I znów barak. Nary.
    Burżujka rozpalona do czerwoności
    Kipiatok w prostokątnych zbiornikach z kranem.
    Piechotą na miejsce pracy.
    Zaspy. Toniemy w śniegu. Wchodzimy na
    lustrzaną drogę. Gładki błyszczący lód.
    Szeroki na dwa, trzy metry. Z obu stron pochyłe
    skarpy śniegu. Droga jak w tunelu.

    A. T

    OdpowiedzUsuń
  4. C.D
    W górze wierzchołki sosen. Wąskie pasmo nieba.
    Idziemy wzdłuż drogi. Słychać odgłosy siekier.
    Piłowania. Z lewej i prawej strony drogi sągi bali.
    Rząd potężnych dwupłozowych sań,
    z sterczącymi pionowo słupami.
    Mężczyźni ładują na podwójne sanie długie okrąglaki.
    Po kilkanaście sztuk. Obwiązują łańcuchami.
    Do przednich sań przypinają ogłoble.
    Wprzęgają konia. Mężczyżni i koń naprężają mięśnie.
    Sanie ruszają.
    Skazańcy pilnują, ażeby pojazd nie zjechał
    ze środka drogi. Zwierzę i ludzie ciągną sanie.
    Podążają na brzeg rzeki. Tam drewno rozładowują.
    Kobiety nie nadawały się do dźwigania brewion.
    Mama dostała przydział do zamiatania lodowej drogi.
    Oczyszczania ze śniegu. Inne kobiety to samo.
    Każda swój odcinek. Zamiatanie zaczyna się póżno w nocy.
    Należy zdążyć do świtu. Wyruszają.
    Wkraczają na drogę i rozchodzą się w przeciwne strony.
    Na swoje odcinki.
    Do rana droga musi być wymieciona, Wyczyszczona
    do czystego lodu.
    Jestem z Mamą.
    Dostała potężną miotłę z drewnianym trzonkiem.
    Szeroką łopatę. Kobiety rozprowadzają brygadiry.
    Wskazują każdej początek i koniec jej odcinka.
    Głucha noc.
    Z przesmyku nieba przedziera się poświata.
    Droga ledwie widoczna. Mama zamiata.
    Od czasu do czasu wyrzuca śnieg poza obręb drogi.
    Zgarniam śnieg łopatą. Pomagam.
    Miotła dla mnie za ciężka.
    Mama i sąsiednia kobieta zaczynają zamiatać
    z jednego miejsca. Rozchodzą się coraz dalej i dalej.
    Nie widzą się. Pokrzykują.
    Słychać głosy innych kobiet.
    Nawoływania roznoszą się echem po tajdze.
    Dodają sobie otuchy. Boją się.
    Zimą niedżwiedzie śpią twardym snem.
    Wilki w te strony nie zaglądają.
    Nie lubią ludzkich hałasów i głębokiego śniegu.
    Ojciec przy załadunku i zwożeniu bali.
    Brat kręci się przy nim.
    W dzień mama gotowała jaglaną kaszę dla wszystkich.
    Na wodzie.
    Przeczucie wiosny. Słońce przygrzewa.
    lLodowa droga kruszy się. Topnieje.
    Wróciliśmy do Janczeru.
    Zachorowałem. Szkorbut. Kurza ślepota.
    Mama robi wywar z sosnowych igieł i szyszek.
    Na strychu Wakarowie mają koryta
    z mrożonymi jagodami. Wlazłem na drabinę.
    Otwieram drzwi. Wygrzebuję zlodowaciałą brusznicę.
    Słodkawo kwaśny smak. Spojrzałem w dół.
    Stary Wakar u podnóża drabiny. Chciałem skoczyć.
    Pewnie bym się połamał lub zabił.
    Niet ! Niet ! Krzyknął z dołu.
    Kuszaj ! Kuszaj !.
    Pomachał ręką. Odszedł.
    Nie zdjął drabiny. Nie zamknął drzwi na kłódkę.
    Jadłem jagody Wakarów.
    Choroby ustąpiły.

    A. T

    OdpowiedzUsuń
  5. POŻEGNANIE
    ZESŁAŃCA SYBIRU

    Żegnaj ziemio
    gułagami zniewolona.
    Cmentarzami zesłańców
    znaczona.
    Tajgą drutem kolczastym
    oplecioną.
    Przemienioną w więzienne
    zaścianki.
    Oczekujacą na swego
    Mesjasza.
    Na odkupienie win
    niezawinionych.

    A. T

    OdpowiedzUsuń